(0 szt)
zł
zobacz koszyk
dobry, obwoluta z niedużymi otarciami, przyżółceniami i przybrudzeniami, na grzbiecie i bloku książki ślady czytania
Książka, którą tym – może zaskakującym czytelnika? – wstępem poprzedzam, powstała właśnie w najpierwszych, młodzieńczych, dziewiczych latach życia Science-Fiction. Napisał ją młodzieniec 28-letni, wyszła, gdy miałem dwa lata, nie muszę więc wyjaśniać, czemu jej wtedy nie przeczytałem. Jakże zdumiewającą świeżością, zapewne naiwną, ale urzekającą tym właśnie, odcina się od wielkiego, przybrudzonego tła współczesnej nam, sprofesjonalizowanej fantastyki! Widać z niej, jak bardzo wszystko było jeszcze w owym zaraniu możliwe, jak nic nie zdeterminowane – była to przygoda myśli po prostu, nie wiedząca nic o istnieniu notowań jej giełdowych na księgarskich rynkach.
Gdy miałem – gimnazjalista – lat czternaście czy szesnaście, znałem Słonimskiego z "Wiadomości Literackich" jako następcę Prusa w kronikach tygodniowych, a bodaj w 1939 czytałem – w odcinku – jego Dwa końce świata, powieść fantastyczną, nic o tym nie wiedząc, że kilkanaście lat wcześniej napisał Torpedę czasu. Powiadano o Słonimskim, także na łamach "Wiadomości", że jest nie tylko wyznawcą, ale i uczniem Wellsa; gdy pominąć sprawy sądów, w eseistyce jego czy kronikach wygłaszanych, nie byłbym gotów podpisać się pod tym poglądem. Jako autor Torpedy czasu okazał się, co dużo mówić, antyutopistą, jednym z pierwszych chyba, ponieważ w dosyć (co się tyczy "dekoracji") konformistycznej formie zawiera ta książka treść wysoce nonkonformistyczną.
(Ze wstępu Stanisława Lema)
[Czytelnik, 1967]