(0 szt)
zł
zobacz koszyk
bardzo dobry, książka tak naprawdę nowa, rozfoliowana do zdjęcia
Coś rzucili – i na jednej z pryncypalnych moskiewskich ulic zaczyna się formować kolejka. Początkowo, jak wszystkie, zawęźlona i chaotyczna, obrasta w listę społeczną – i stoi, stoi, stoi, godzinę, dwie, pięć; dzień, potem noc, potem drugi dzień. Za czym? Do końca nie wiadomo, i ten sekret drażni (liczni krytycy skłaniają się ku hipotezie o dżinsowych kurtkach, choć silna jest również szkoła opowiadająca się za bułgarskimi pantoflami), ale kolejkowiczom nie wydaje się to przeszkadzać. Stojący ludzie – osobni, a zarazem powiązani, niczym komórki grzybni – przysypiają, karcą dzieci, romansują, piją, plotkują, wspominają porządki, jakie były dawniej – krótko mówiąc, gadają, ujawniając całe zmęczenie, szarość, pospolitość i brak perspektyw, jakimi charakteryzowało się życie w ZSRR za średniego Breżniewa. Gdyby przyszło nam słuchać 48-godzinnego nagrania z kolejki – opadlibyśmy z sił. "Odcedzona" do dwustu stron druku, ta relacja jest bodaj najsilniejszym oskarżeniem, jakie można było postawić bezzębnemu już i powątpiewającemu we własne siły imperium.
Wiele motywów, które wydają się swoiste dla rosyjskiego pisarstwa XX wieku – wojna domowa, okrucieństwo, antyutopia, nawet, horribile dictu, świat dusznych więzień – można znaleźć na kartach powieści innych czasów i narodów. Z pewnością jednak istnieje motyw, który literatura powszechna zawdzięcza ("zawdzięcza" nie jest tu może najstosowniejszym słowem) dopiero realnemu socjalizmowi: to kolejka. Ludzkości zdarzało się i przedtem stawać w ogonku. Nigdy przedtem jednak kolejka nie stała się odrębną formą spędzania czasu, udręczającą, a jednocześnie zapewniającą, przynajmniej czasami, satysfakcję; formą posiadającą własne rytuały, oprzyrządowanie (od składanych stołeczków rybackich po zwijane w kłębek i chowane do kieszeni sznurkowe torby) i retorykę. Przyglądało jej się wielu poetów, pieśniarzy, satyryków, nawet Tadeusz Konwicki (w "Kompleksie polskim") – dopiero jednak Sorokin oddał jej całą okrutną sprawiedliwość.
Władimir Sorokin (ur. w 1955 roku) należy do tych pisarzy, którzy znalazłszy koncept, eksploatują go do cna – i lubią przy tym prowokować. Ukończył na początku lat 80. Instytut Chemii Nieorganicznej oraz Instytut Przemysłu Naftowego i nie przepracował, rzecz jasna, ani dnia w wyuczonym zawodzie. W dusznej, przed-pierestrojkowej Moskwie, w roku 1985, odważył się wysłać rękopis "Kolejki" do znakomitego emigracyjnego wydawnictwa Sintaksis – i z dnia na dzień został diagnostą systemu. Pisze wiele (oprócz powieści, także libretta oper i scenariusze), narażając się już to proputinowskiej młodzieżówce "Idący razem", już to obrońcom poprawności politycznej – stale ujawniając niesamowity słuch na przemiany obyczaju, umysłów i języka we współczesnej Rosji.
UWAGA: W książce znajdują się puste, niezadrukowane strony, które są celowym zabiegiem artystycznym autora powieści.
[Polityka, 2010]