(0 szt)
zł
zobacz koszyk
bardzo dobry
Zobaczyłem ją tuż przed sobą, jak uporczywie próbowała dociskać sukienkę do ud. Sukienka była niezbyt długa, ale szeroka. Na wszystkie strony szarpana wichurą. Beatrycze. Na pewno Beatrycze. Znajomość z pięknem jej kształtów zaczęła się od nóg bialutkich, coraz to odsłanianych i bezskutecznie zaraz zakrywanych równie białymi dłońmi. Jedwab sukni, czarny i połyskliwy, iskrzył jak sierść kota. Dużo srebra i koronek. Na kruczych włosach miała szerokoskrzydły kapelusz, który nie wiadomo jakim cudem, falując rondem, trzymał się jeszcze chwilę, ale zleciał natychmiast, kiedy obu dłońmi poczeła walczyć z uciekającą w górę spódniczką. To była najbanalniejsza, a więc świetna okazja do nawiązania pierwszego kontaktu.
(fragment powieści)
[Wydawnictwo Literackie, 1988]